MOJA MAGICZNA MŁODOŚĆ
MOJA MAGICZNA MŁODOŚĆ
Reymonta, jedna z ulic Malborka, przy niej jest szkoła – mała, żółta, wyraźnie odróżniająca się od reszty otoczenia, prawdopodobnie niedawno otynkowana, w oczy rzuca się stojący przed wejściem posąg Jana Pawła II. Rozglądam się dookoła, wszędzie pudełkowe bloki w typowym, PRL-owskim stylu, wielopiętrowe, wieloklatkowe, z wielkich ,starych, podrapanych płyt. Dzwonię przez domofon do Pani Marianny, ciepły, ochrypły głos zaprasza mnie do środka. Wchodzę na klatkę, od razu da się wyczuć silny zapach stęchlizny wymieszany z wilgocią i smrodem alkoholu. Na klatce ściany z liszajami starej farby, z wulgarnymi napisami i rysunkami wykonanymi markerem, mającymi prawdopodobnie przypominać graffiti. Wchodząc na drugie piętro mijam siedzących na schodach blokersów pijących piwko firmy „Braniewskie”, narzekających na nieskuteczność rządu w typowym dla siebie slangu. Dochodzę do drzwi, na ich górnej części napisane kredą „KMB 2015”. Pukam , otwiera mi wiekowa kobieta – siwa, w okularach, ubrana w gruby sweter, z dwiema kulami, które pomagają jej się poruszać. Zaprasza mnie serdecznie do środka, w mieszkaniu jest dość chłodno i ciemno. Podłogi pokryte gumową wykładziną tylko w głównym pokoju jest dywan. Na ścianach stare fotografie w sepii . Kobieta wskazuje ręką stół, przy którym mam usiąść.
Porcelanowy kałamarz
Na imię jej Marianna, urodziła się 7 lat, miesiąc i 15 dni po zakończeniu I Wojny Światowej, w małej wsi nieopodal Brodnicy, w domu rodzinnym Fijałki.
– W domu było nas siedmioro – mówi, rodzice, ja, trzy siostry i brat. Tato cały czas pracował w polu, a mama zajmowała się domem. Razem z najstarszą siostrą Elżbietą, opiekowałyśmy się Rajmundem, Saturą i Teresą. Jako jedyni w wiosce mieliśmy powóz, wszyscy go od nas pożyczali na śluby, pogrzeby, chrzciny albo żeby zawieść chorego do znachora. Sami co roku, w zimę, urządzaliśmy kuligi , wszystkie dzieci z okolicy brały w nich udział. Mieliśmy też w domu śliczne, porcelanowe kałamarze, jak raz zabrałam jeden do szkoły, to wszystkie dzieci bardzo mi go zazdrościły.
Do szkoły budził mnie kogut.
Pani Marianna uważa, że młodzież w dzisiejszych czasach ma za dużo luzu, przez co staje się chamska i bezczelna, bez jakiejkolwiek szacunku. Nie pracują ciężko, a ciągle narzekają, nie doceniają też wysiłku ich rodziców.
– Rano – ciągnie, szliśmy do szkoły, a tato w pole, nikt nie miał budzika i wszyscy jakoś wstawali. Do szkoły budził mnie kogut, a teraz nawet gdy budzik dzwoni, ludzie mają problemy żeby wstać. Jak się wracało ze szkoły, to rzucało się torbę w kąt i biegło w pole, każde z nas pomagało na tyle, na ile pozwalał wiek. Jak miałam 8 lat pochwaliłam się nauczycielowi, że potrafię przekopywać ziemniaki, wtedy powiedział, że mam przyjść do niego po lekcjach i pomóc. Pamiętam, że stał i tylko dyrygował, , ale nic nie mogłam powiedzieć, bo bym dostała po łapach i jeszcze poskarżyłby się na mnie rodzicom. Wtedy nauczyciel to był Pan, trzeba było się z nim liczyć, jak się zdenerwował i zdzielił , to wszyscy kładli uszy po sobie. Rodzice dziś za mocno popuszczają dzieciom, młodzież jest rozwydrzona. Kiedyś złego słowa nie można było powiedzieć na dorosłego – do mamy mówiło się Pani Matko, a nie taka czy owaka.
Całowanie chleba
Pani Marianna zapytana o największą różnicę między tym co było kiedyś, a co jest teraz bez zastanowienia mówi – stosunek do jedzenia.
– Kiedyś człowiek ciężko pracował, aby mieć co jeść, wspomina. Nie było tych całych supermarketów. Raz opiekowałam się prosiakiem od narodzin, aż dorósł, przez całe pół roku, przywiązałam się do niego, ale tato musiał go zabić, uciekłam aż do ziemianki żeby nie słyszeć jak kwiczy. Miałam wrażenie jakby płakał. Potem tego świniaka musieliśmy poporcjować i włożyć do beczek. Uczestniczyłam w tym wszystkim wraz z siostrą, na koniec zanosiłyśmy beczki z mięsem do zdroju- takiej rzeczki, w której płynie zawsze lodowata woda. Nikt nie musiał tego pilnować, wtedy nie było kradzieży. Domu nikt nie zamykał. Każdy uważał, że ma prawo tylko do tego, na co sam ciężko zapracował. Dzisiaj jest odwrotnie, każdy tylko czeka, żeby zabrać czyjeś dobra. Dawniej człowiek znał cenę jedzenia , nawet kiedy chleb upadł na ziemię, to się go całowało z szacunku, przepraszając przy okazji Boga za nierozważny czyn.
Tańce hulańce.
– Najcudowniejsze były tańce hulańce. Czekanie na zabawę zawsze dłużyło się niemiłosiernie. W każdą niedzielę, kiedy dom był wysprzątany, sprawy w polu załatwione a kościół odwiedzony spotykaliśmy się z rówieśnikami na polu Pawlaka. Kilku chłopaków wyjmowało harmonijki i fujarki i grało, a dziewczyny podskakiwały w rytm muzyki, potem zmieniali melodię na jeszcze bardziej żywiołową, chłopcy prosili dziewczyny do tańca i razem podskakiwali. Często też dziewczęta spotykały się razem i wspólnie szyły sobie ubrania, bo nie było tak jak teraz, że idziesz do sklepu i masz sto różnych ubrań. A jak zebrało się dużo pierza to wszystkie kobiety spotykały się w stodole i szyły poduszki z pierzem i kołdry.
Wróżba
-W naszej wiosce nie było lekarza, za to był Znachor, który specjalnymi „czarami” i ziołami potrafił wszystko wyleczyć, a nawet przepowiedzieć przyszłość. Jednego razu Tato nagle źle się poczuł, wezwaliśmy Znachora żeby zobaczył co mu jest, obejrzał go, powiedział coś pod nosem i dał mu zioła . Kiedy wychodził zatrzymał się i utkwił we mnie wzrok , już wiedział… Widział wokół mnie bardzo dużo zmarłych. Przeraziłam się, a on przymknął oczy i zaczął mruczeć coś w niezrozumiałym języku, wszedł w trans jak to później nazwał. Kiedy skończył rzekł, że widział moją przyszłość, że czeka mnie bardzo ciężkie życie, pełne łez . I teraz wiem, że się nie mylił. Potem posypał mi głowę ziołową miksturą i dodał, że już nic więcej zrobić nie może, reszta zależy ode mnie.
Czuwanie
-Ojciec mimo ziół Znachora po niedługim czasie zmarł, mama ubrała go w najlepsze ubrania i razem z siostrą Elżbietą zaniosła na stół w głównym pokoju. Musiała jeszcze wysłać telegram do rodziny z informacją o pogrzebie. Przez cały ten czas ciało ojca czekało. Zanim przyjechali krewni minęły cztery dni. Już trzeciego dnia tato wyglądał jakoś inaczej, miałam problemy żeby go rozpoznać, mimo że mijałam go kilka razy dziennie chodząc po domu. Zżókł jakoś, rysy jego twarzy się rozmyły, stawał się coraz to bardziej obcy. Przez cały ten czas codziennie wieczorem zbierała się u nas cała wioska i odmawialiśmy różaniec. Po różańcu stare kobiety długo w noc śpiewały pogrzebowe pieśni.
.
Cud
– Pamiętam jakby to było wczoraj, kilka kilometrów od wioski zdarzył się cud. Z mamą wyszłyśmy z domu skoro świt, gdy dotarłyśmy na miejsce było już bardzo ciemno, na szczęście ksiądz pozwolił przespać się nam w kościele. Rano kilkadziesiąt osób modliło się do posążka Maryi, przyłączyłyśmy się do nich, po kilku godzinach ktoś krzyknął, że Maryja otworzyła oczy, widziałam to, przez krótką chwilę. Nigdy tego nie zapomnę, stałam jak wmurowana…
Alek, który przyciągał pioruny
-Kiedy miałam 12 lat namówiłam rodziców żeby przygarnęli psa, nie dali mu imienia, bo stwierdzili, że to tylko pies i go nie potrzebuje. Ja po cichu nazywałam go „Alek”. Pewnej nocy gdy na za oknami szalała burza mama jak zawsze wyrzuciła psa na dwór, ponieważ wierzyła, że przyciąga pioruny.
– Alek sobie radził, przeważnie chował się w chlewiku i przesypiał całą noc, rano do niego biegłam i przytulałam, był zawsze bardzo przerażony. Ale tego razu nie mogłam go nigdzie znaleźć, szukałam cały dzień. Wtedy przyjechał ktoś po powóz, pies leżał pod nim, jego martwe ciało całe obsiadły już muchy. Chyba nie trafił go piorun, nie miał nigdzie rany, musiał umrzeć z przerażenia. Do tej pory nie rozumiem dlaczego nie schował się w chlewie.
Żydzi po prostu zniknęli
-Kiedy wybuchła II Wojna Światowa tak naprawdę nikt nie był tego świadomy, wszyscy pracowali jak co dzień, aż do momentu kiedy żołnierze z niemiecką flagą wkroczyli do wioski. Rozdawali wszystkim dzieciom cukierki, byli bardzo mili, nic nie kradli, jedynie chcieli się przespać i coś zjeść. Zaś jak weszli Rosjanie, to nic nie zostawało, wszystko grabili, zabierali i gwałcili kobiety. Wszystkie młode dziewczyny chowały się w piwnicach i w lasach. Kiedy Rosjanie chcieli zabrać konia, moja najmłodsza siostra, która miała wtedy 8 lat rzuciła się na niego i zaczęła błagać żeby go zostawili, jeden z kacapów uderzył ją w twarz i zaczął odciągać. Ruskie to była zwykła hołota i dzicz, nic więcej.
Marianna zapytana o Żydów, mówi, że nic o nich nie wie, kiedy przyszła wojna, po prostu zniknęli ;
– Pamiętam opowieści dorosłych, że kilku naszych sąsiadów żydowskiego pochodzenia gdzieś wywieźli, ale sama nie wiem czy to prawda, czy tylko tak mówili, faktem jest, że wszyscy zniknęli, ze wsi, z miast, z okolicy. Było tak, jakby Żydzi nigdy tutaj nie mieszkali, zostały tylko puste domy.
Wojnę przeżyła bardzo spokojnie;
– Nie widziałam trupów, bitew, jedynie słyszałam huk i ryk przelatujących samolotów, których było pełno. Najgorsze co mnie spotkało, to kiedy wywieźli mnie „na roboty”.Przez pół roku kopałam rowy na umocnienia dla żołnierzy niemieckich na froncie. Lecz nie byłam źle traktowana, musiałam zrobić swoją część pracy, potem dostawałam jedzenie i miałam czas dla siebie. Kiedy wróciłam, zajęłam się tym co wcześniej, życie toczyło się dalej.
Boję się zwrócić uwagę młodym.
Kilka lat temu wracając z kościoła zauważyłam, że trzech wyrostków, czternastoletnich rzuca w psa kamieniami, pies przerażony uciekał z podkulonym ogonem bardzo piszcząc. Poprosiłam, żeby przestali, bo zwierzę bardzo się boi. Na zwróconą uwagę chłopcy zaczęli mnie wyzywać od mocherowych beretów przeklinając przy tym. Myślałam, że zaraz mi coś zrobią, wtedy miałam jeszcze sprawne nogi więc zaczęłam szybko uciekać, rozbawieni tym chłopcy zaczęli mnie gonić. Od tamtej pory siedzę cicho i nigdy nie zwracam uwagi młodym.
Świat się zepsuł.
Pani Marianna uważa, że przez osiemdziesiąt dziewięć i pół roku świat się bardzo zmienił, stał się pusty. Zniknęły więzi rodzinne i wartość przyjaźni. Nikt nie ceni własnej, ciężkiej pracy, każdy stara się iść drogą na skróty, wciąż tylko narzekając i nie doceniając wartości życia. Jej zdaniem jego prawdziwy sens objawia się dopiero, kiedy uzmysławiamy sobie, że mogliśmy zrobić o wiele więcej. Ponieważ to ile dobra i empatii dajemy innym, później do nas wraca ze zdwojoną siłą, bo mimo, że jej życie było ciężkie, to uważa że była i jest dobrym człowiekiem, dzięki czemu jest teraz szczęśliwa.
– Niedługo będę miała dziewięćdziesiąt lat i mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że niczego w moim życiu nie żałuję..
Patryk Rydel